Deklinacja koloru według Anny Mielniczyk
Najnowszy cykl prac Anny Mielniczyk – wszystkie powstały w 2024 roku – stanowi kontynuację jej konsekwentnych poszukiwań na polu translacji – przekładania świata doznań, emocji, wzruszeń, zachwytów, również obaw – codziennych strachów i ponadczasowych lęków. Każdy nowy obraz jest jednak inną podróżą w głąb siebie, rejestracją odczuć, notacją uważnej i czułej obserwacji świata, a wreszcie eksploracją
siły stwórczej koloru. Kolor rządzi tu niepodzielnie. Te dwanaście prezentowanych obrazów zamienia się w swoistą wizualizację deklinacji barw.
Co jest tematem obrazów? Kolor, bo w roboczych tytułach nadawanych swoim pracom Mielniczyk używa właśnie takich określeń: Turkus, Zieleń, Blue, Popielaty, niektóre płótna określając nawet bardziej pieszczotliwie. Odbiorcom proponuje jednak jako tytuły obiektywnie brzmiące liczebniki porządkowe, podpowiadając jedynie w jakiej kolejności powstały jej obrazy.
Czego nie ma w prezentowanych pracach? Jednoznaczności koloru, bo zmienia się on tam nieustannie. Nie ma też figuracji, przedstawieniowości, choć bystre i wrażliwe oko odwiedzających wystawę znajdzie pewne elementy, które mogą stać się zaczynem dla wyobraźni, mogą poprowadzić widza w głąb obrazu, na poszukiwanie ukrytych sensów, ale i w kierunku konfrontacji z samymi sobą, własnymi odczuciami i interpretacjami.
Czemu się więc przyglądamy? Pejzażom emocji budowanym kolorem. Obrazy Mielniczyk są strukturami wizualnymi, otwartymi na publiczność i wszystko to, co zechce ona wnieść w tej intrygującej konfrontacji. Są jednocześnie jej twórczym dialogiem z mistrzami, którzy nieustająco są dla artystki istotni, a zarazem wnoszą powidok swojej obecności. A bez wątpienia są to William Turner i Mark Rothko.
Co widzimy? Kolor do kwadratu, bo wszystkie płótna mają ten najprostszy, doskonały kształt geometryczny. A na powierzchni tych prac malarskich możemy obserwować rozmaite zabiegi fakturalne, które współtworzą kompozycję: zacieki, przetarcia, impasta, laserunki, nakładające się na siebie kolejne warstwy pigmentów, czasem rozcierane gładko, czasem pozostawiające grudki i smużki.
Z czym obcujemy? Z kroniką kolorów. Jak sama artystka przyznaje, jest ich na płótnach, na samym początku, dość dużo, bywa nawet pstrokato. Stopniowo tonacje się uspokajają, gama barw redukuje, a malarka podąża za ustalającym się tonem. To obrazy decydują, poniekąd za nią, w jakim rejestrze się zadomowią, czy w głębokich błękitach i ultramarynach, czy w bladych różach, a może w szarości lub intensywnym turkusie, albo w świetlistych żółciach i złocistościach.
O czym są te obrazy? O rezonowaniu z kolorem. Zarówno rezonowaniu artystki z własnymi pracami, spędza wszak z nimi w procesie twórczym i potem najwięcej czasu. Ale i rezonowaniu nas, odbiorczyń i odbiorców, z przestrzeniami koloru otwierającymi się na obrazach naszej bohaterki zarówno podczas spotkania z nimi w pracowni lub na wystawie, jak i potem, gdy wracamy do nich, bo zostają pod powiekami.
O, barwo, która prowadzisz! O, mocy koloru, który stwarzasz malarstwo!
Anita Wincencjusz-Patyna
krytyczka i historyczka sztuki